Miłość w szklanych ścianach, część 20 i ostatnia

Miłość w szklanych ścianach

Rozdział 20 

Rozbite szkło


Minęło kilka dni, w których Hubert i Lena próbowali poskładać w całość potłuczone odłamki ich wspólnych chwil. Każda rozmowa, każdy wspólny gest był ostrożny, przesiąknięty niepewnością. Jednak w głębi serc oboje czuli, że coś na zawsze się skończyło. Między nimi wyrósł mur, zbudowany z jej kłamstwa, zdrady i braku zdecydowania.  Dusza Leny dryfowała pomiędzy Hubertem a Tobiaszem — choć świadomie wybrała Huberta, nie potrafiła zapomnieć o dzikości i namiętności, które przeżyła z tym drugim.


Starała się wrócić do codzienności, do życia sprzed poznania Tobiasza, lecz rany nie chciały się zabliźnić. Każdy dźwięk w mieszkaniu Huberta, każdy jego gest przypominał jej o złamanej obietnicy. Jej serce było rozdarte, a myśli gubiły się w labiryncie winy i pragnienia.


Pewnego wieczoru Lena stanęła naprzeciw Huberta w salonie jego mieszkania. Cisza była gęsta, ciężka, niemal namacalna. Każdy oddech ważył tonę. Hubert patrzył na nią z bólem w oczach, a mimo to można było dostrzec okruchy miłości. Lena drżała, przeczuwając nadchodzące słowa.


— Lena… — zaczął cicho, prawie szeptem, napięcie słychać było w każdym tonie jego głosu — cały czas mam cię przed oczami z Tobiaszem, kiedy to on dotykał cię tak, jak ja. Nie potrafię tego wyrzucić z głowy.


Słowa te uderzyły w nią niczym piorun. Każda część jej ciała zadrżała, serce zamarło, a w głowie szalały myśli: Czy naprawdę wszystko straciłam? Czy Hubert będzie w stanie kiedykolwiek mnie pokochać tak, jak wcześniej? Czuła na sobie ciężar swoich decyzji, a żal ściskał ją w piersi.


— Proszę… Hubert… — wyszeptała, drżąc od emocji — daj mi szansę. Wszystko, czego pragnę, to życie u twojego boku.


Jego spojrzenie nie zmieniło się. Ból, rozczarowanie i brak zaufania malowały się na jego twarzy jak niezmywalne plamy.


— To nie wystarczy, Lena. Te rany są zbyt głębokie… Jeśli mogłaś to zrobić raz, mogłabyś to zrobić znowu.


Łzy stanęły jej w oczach. Każde słowo było jak cios w pierś, rozrywało serce na odłamki. Lena poczuła, że wszystkie wspólne chwile, pocałunki, dotyk, które kiedyś wydawały się niezniszczalne, teraz rozsypują się w szkło, którego nie da się poskładać.


Myśli Leny krążyły wokół tych momentów, które już nie mogły wrócić: ich pierwszego pocałunku, czułych poranków, dotyków, które zawsze przynosiły poczucie bezpieczeństwa. Teraz wszystko było zabarwione cieniem zdrady, nawet najpiękniejsze wspomnienia zdawały się być podszyte bólem.


— Rozumiem… — wyszeptała, a głos brzmiał cicho, złamany — zasłużyłam na to.


Milczenie wypełniło mieszkanie, jakby same ściany chłonęły ból. Lena czuła, że serce roztrzaskało się na tysiące kawałków, a każdy z nich wbity został w jej nerwy przez niewidzialną rękę losu. Hubert stał nieruchomo, jego wzrok pełen bólu, lecz gdzieś w głębi jego ciepłych oczu był cień miłości. Lena próbowała uchwycić się tego, jak ostatniej deski ratunku.


— Ale przecież się kochamy— wyszeptała głosem zdławionym od łez.


— Tak, kocham cię i to się nie zmieni. Jednak teraz muszę wybrać siebie. To dla mnie zbyt wiele, to co zrobiłaś… nie potrafię tego zapomnieć i być z tobą nadal, tak jak wcześniej.


Każdy oddech był ciężki, każda łza przypominała, że czasami miłość nie wystarcza, by ocalić to, co zniszczone. Szklane ściany, które kiedyś chroniły ich serca, rozsypały się w tysiąc odłamków — boleśnie, nieodwracalnie i niezapomnianie.


Lena zrobiła krok w tył, nie mogąc oderwać wzroku od jego oczu. Każdy gest, każda mina Huberta była dla niej ostrzeżeniem: nie da się wrócić do tego, co było. To była bolesna lekcja — lekcja, której nie zapomni nigdy.


Zrozumiała, że czasami miłość nie wystarczy, aby zatrzymać kogoś przy sobie. Czasami trzeba pozwolić, by szkło, które chroniło serce, rozsypało się, pokazując ostateczną prawdę. Hubert pozostał tam, gdzie stał, a Lena odwróciła się zamierzając wyjść. W progu odwróciła się jeszcze i powiedziała ostatnie słowa:

— Pamiętaj, że cię kocham i gdybyś jednak zmienił zdanie, to wiesz, gdzie mnie szukać. Żegnaj Hubercie. 


Zamknęła drzwi, a cisza po niej wypełniła pokój. Jej serce biło jak echo rozbitego szkła, boleśnie rozcinając jej marzenia na strzępy. 


Rozstanie nie było jej wyborem, ale doprowadziły do niego jej decyzje, których żałowała. Tobiasz był echem jej ukrytych pragnień, których nie potrafiła powstrzymać, a Hubert był odbiciem jej serca, które pragnęło spokoju, bezpieczeństwa i czystej, lecz kruchej miłości. 


Wróciła do domu, który wydawał się jej teraz przeraźliwie pusty, zimny i cichy.


A w tej ciszy pozostała tylko jedna myśl: czasem miłość jest piękna, dopóki nie odkryje się, że jej ściany były tylko szklane, kruche i łatwe do złamania.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Wakacyjny romans, część 1

Wakacyjny romans, część 7

Miłość w szklanych ścianach część 1