Wakacyjny romans, część 7
Wakacyjny romans
Część 7 i ostatnia
To był ostatni dzień.
Cały ranek spędziłam w milczeniu, składając ubrania i wrzucając je do torby. Każdy ruch wydawał się symboliczny, każda złożona bluzka była jak cegła muru, który powoli zaczynałam stawiać między tym, co było tutaj, a tym, co czekało mnie po powrocie do Łodzi. Do pracy, do codzienności, do życia, które nagle wydawało się obce.
Próbowałam nie myśleć. Wykonywałam mechaniczne czynności: segregowanie rzeczy, zapinanie suwaka, pakowanie kosmetyczki, sprawdzanie dokumentów. Ale gdzieś w środku wszystko mnie bolało. Ten pokój, ten balkon z widokiem na morze, zapach lata unoszący się w powietrzu… i jego obecność.
W ciągu tych kilku tygodni stał się częścią mojej rzeczywistości — tak intensywną, że aż nierealną.
Wieczorem przyszedł.
Wszedł bez słowa, jak zwykle. Przyniósł swoją obecność i ten spokój, którego tak bardzo potrzebowałam. Myślałam, że po prostu się położymy, jak przez większość nocy tego lata — wtuleni w siebie, w milczeniu albo półsłówkach, które niczego nie wyjaśniały, ale wszystko znaczyły.
Ale spojrzał na mnie inaczej. Poważnie. Uważnie.
W dłoniach trzymał złożony koc i butelkę czerwonego wina.
— Chodź ze mną — powiedział cicho. — Mam miejsce, które chcę ci pokazać.
Zmarszczyłam brwi. Spojrzałam na zamkniętą walizkę.
— Teraz?
— Teraz. Zanim stąd odjedziesz. Zanim wszystko się znowu rozpadnie.
Nie zadawałam więcej pytań. Wzięłam bluzę, buty i po prostu poszłam za nim.
Szliśmy długo — nadmorską ścieżką, przez wąskie przejścia między drzewami, aż dotarliśmy do dzikiej plaży, ukrytej za wydmami. Nie było tu nikogo. Tylko my, szum morza i niebo pełne gwiazd.
Księżyc odbijał się w czarnej tafli wody, a jego srebrzyste światło rozlewało się po naszych twarzach. Piasek był chłodny i wilgotny pod stopami, ale nie przejmowaliśmy się tym.
— Przychodziłem tu jako dzieciak, żeby pobyć sam. Nikt mnie tu nie znajdował. Nawet teraz — nikt tu nie zagląda — powiedział, rozkładając koc.
Usiadłam obok niego.
Wino smakowało cierpko, a powietrze pachniało solą i nocą. Przez chwilę tylko patrzyliśmy przed siebie — na morze, które zdawało się nieskończone.
— Jutro cię nie będzie — powiedział cicho. — I nawet nie wiem, czy damy radę to jakoś utrzymać.
Odwróciłam się do niego. Jego profil w świetle księżyca był znajomy i obcy jednocześnie. Łukasz był dla mnie czymś więcej niż przygodą. Ale jednocześnie nie miałam pojęcia, co z nami będzie dalej.
— Nie musimy o tym mówić teraz — szepnęłam. — Chcę zapamiętać tę noc taką, jaka jest. Nie ciszę, która będzie po niej.
Zbliżyłam się do niego. Dotknęłam jego twarzy, a potem pocałowałam go. Delikatnie, ale z rosnącą pewnością.
Czułam, jak jego dłonie suną po moich plecach, jakby chciał się upewnić, że naprawdę tu jestem. Ale tym razem to ja chciałam prowadzić. To ja potrzebowałam go czuć — pod sobą, całą sobą — zanim odejdę.
Zsunęłam z niego koszulkę, potem sama się rozebrałam. Mimo nocnego chłodu było mi ciepło. Od niego. Od tego, co między nami się działo.
Położyłam go na miękkim kocu, całowałam jego szyję, obojczyki, brzuch.
Czułam, jak jego ciało drży, jak jego oddech się urywa. Patrzył na mnie, jakby nie wierzył, że to się dzieje. A ja? Ja chciałam, żeby zapamiętał mnie właśnie tak — silną, świadomą, pragnącą go bez wstydu i granic.
Wzięłam go w usta. Delikatnie, z namaszczeniem.
Słyszałam, jak głośno wciąga powietrze. Czułam, jak jego penis powiększa się z każdą chwilą i zaczyna pulsować. Poruszałam wargami powoli, rytmicznie. Jęknął cicho, całkowicie poddając się moim pieszczotom. Nie przestawałam. Czułam, jak zbliża się kulminacja — aż w końcu wybuchł w moich ustach.
Leżeliśmy przez chwilę w milczeniu, wsłuchani w szum fal.
Napięcie między nami znów rosło.
Usiadłam na nim, prowadząc go w sobie powoli, z wyczuciem. Wiedziałam, że to może być nasza ostatnia taka noc. Przez chwilę żadne z nas się nie poruszało. Trwaliśmy tak, złączeni w półmroku, z sercami bijącymi w tym samym rytmie.
Zaczęłam się poruszać. Delikatnie. Rytmicznie.
Każdy ruch splatał nas mocniej. On szeptał moje imię, a ja zamykałam oczy, chcąc czuć go całego.
— Kocham cię — wyszeptałam, pochylając się nad nim.
Otworzył oczy. Te słowa przebiły się przez noc.
— Ja ciebie też — odpowiedział cicho, chwytając mnie za biodra. — Od pierwszego dnia. Zanim zdążyłem to zrozumieć.
Nasze ciała poruszały się w zgodzie z falami.
W jego oczach był błysk, którego nigdy nie zapomnę — pożądanie, czułość, lęk.
Kiedy zbliżaliśmy się do szczytu, patrzyliśmy sobie w oczy. Nie było już słów. Tylko uczucia. Tylko my.
Spełnienie przyszło nagle. Głębokie. Rozrywające.
Wtuliłam się w niego, czując, jak obejmuje mnie mocno, jakby chciał mnie zatrzymać na zawsze.
Leżeliśmy tak w ciszy, z piaskiem we włosach i niebem nad głowami.
On szeptał coś cicho, całując moją skroń.
A ja tylko słuchałam.
Wiedziałam, że rano odjadę. Ale ta noc…
Ta noc zostanie z nami na zawsze. W ciele. W sercu. W pamięci.
* * *
Następnego poranka spakowałam ostatnie drobiazgi, a on pomógł mi znieść walizkę. Wymieniliśmy spojrzenia, pełne wszystkiego, co niewypowiedziane. Wiedzieliśmy, że to koniec tego lata, tej historii, tego czasu, który przemknął jak błyskawica — intensywny, nagły, nieodwracalny.
Stał przy samochodzie, przytulając mnie i całując na pożegnanie.
Mój świat wracał do Łodzi, do codzienności, do obowiązków, które czekały na mnie z otwartymi ramionami. Jego — do Warszawy, do studiów, do przyszłości, która wciąż była niepewna.
Ale nic już nie miało być takie samo.
Ta chwila, ten romans, była jak tusz wytatuowany głęboko pod skórą, niewidoczny dla innych, ale na zawsze z nami — w sercu i duszy.
Każde wspomnienie tych kilku cudownych dni — zapach morza, szum fal, dotyk dłoni, słowa wypowiedziane szeptem — zostanie tam, gdzie się rodzą prawdziwe uczucia. Tam, gdzie czas nie może ich wymazać.
I choć los rozdzielił nasze drogi, to ten ślad będzie z nami — trwały, niewymazywalny, piękny i bolesny zarazem.
Jak tatuaż, który przypomina, kim byliśmy, kim jesteśmy i kim mogliśmy się stać.
Bo czasem miłość nie musi trwać wiecznie, żeby zmienić wszystko.
Komentarze
Prześlij komentarz