Miłość w szklanych ścianach, część 14
Miłość w szklanych ścianach
Rozdział 14
Zakazany owoc grzechu
Kraków tej nocy był jak żywe, rozedrgane serce, a neonowe światła odbijały się w kałużach, tworząc migotliwą mozaikę barw. Lena wyszła z tramwaju kilka przecznic od miejsca, które wskazał jej w krótkiej, chłodnej wiadomości. Nie wiedziała, dlaczego tu przyszła. Strach ściskał jej żołądek, ale każda cząstka ciała tęskniła za tym uczuciem, które wywróciło jej świat do góry nogami.
Nieznajomy czekał oparty o ciemne BMW, a krople deszczu migotały na czarnej karoserii jak diamenty. Gdy ją zobaczył, w jego oczach błysnęło coś triumfalnego, nie agresywnego, lecz pełnego niewypowiedzianej pewności. Podszedł do niej powoli, jego ruchy były sprężyste, drapieżne, a zarazem hipnotyzujące.
— Myślałem, że nie przyjdziesz — jego głos był niski, ochrypły, jakby obiecywał kłopoty.
— Nie powinnam była… — wyszeptała, ale jej kroki same skróciły dystans.
Nie wymienił jej imienia, ale wiedziała, że wie o niej o wiele więcej niż powiedział do tej pory. Ona wciąż nie znała jego, nie wiedziała o nim właściwie nic, ale to właśnie ta tajemniczość pociągała go w nim najbardziej. W tej bezimiennej przestrzeni było coś niebezpiecznego i nieodparcie kuszącego.
Jego dłoń dotknęła jej karku, a potem wsunęła się w jej włosy. Pocałunek spadł na nią gwałtownie, jak burza, która nie prosi o pozwolenie. Nie był to delikatny dotyk Huberta, a coś zupełnie przeciwległego – dzikość, nieokiełznana i rozpalająca.
— Chodźmy stąd — wyszeptał, ale brzmiało to jak rozkaz. Posłuchała natychmiast i wsiadła do samochodu.
Cisza była niemal namacalna. Silnik mruczał cicho, a reflektory przecinały nocne ulice Krakowa ostrymi snopami światła. Lena siedziała w fotelu pasażera, dłonie miała splecione na kolanach, a serce biło jej szybciej niż zwykle. Z każdą chwilą oddalała się od znanego świata Huberta i wchodziła w coś, czego nie potrafiła ani zrozumieć, ani powstrzymać.
Nieznajomy prowadził pewnie, w milczeniu. Jednak z tego, co zdołała się zorientować nie zabierał ją do willi na przedmieściach, w której byli ostatnio. Kierował się w stronę centrum. Jednak nie zapytała dokąd ją wiezie. On natomiast nie spojrzał na nią ani razu, ale w tym milczeniu było więcej obietnic niż w tysiącu słów. Minęli Stare Miasto, a gdy wjechali na most Kotlarski, Lena ujrzała po lewej stronie światła miasta odbijające się w Wiśle. Po drugiej stronie rzeki wyrastał kompleks nowoczesnych budynków – Wiślane Tarasy. Ich futurystyczna architektura przypominała szklane fale. To połączenie betonu, metalu, szkła i światła przytłaczało, odpychało, a jednoczenie hipnotyzowało i zapraszało do swojego świata, tak innego od wszystkiego, co znała dotychczas – do elitarnego świata luksusu i bogactwa. Wydawało się, że te apartamentowce patrzą na miasto z chłodną elegancją.
Nieznajomy skręcił w oświetlony podjazd i wjechał do podziemnego garażu. Winda zabrała ich na jedno z najwyższych pięter. Drzwi apartamentu otworzyły się bezszelestnie, odsłaniając wnętrze, które wyglądało jak wyjęte z magazynu o nowoczesnym designie.
Podłoga z ciemnego, polerowanego betonu odbijała światła miasta wpadające przez panoramiczne okna sięgające od podłogi po sufit. Cała ściana wychodziła na Wisłę, a jej nurt srebrzył się w blasku księżyca, gdzieś w oddali połyskiwały mosty. Minimalistyczne wnętrze łączyło w sobie surowość i elegancję: grafitowe ściany przełamywały drewniane akcenty, a w rogu stała rzeźba z giętego metalu przypominająca taflę szkła w ruchu. W kuchni, oddzielonej od salonu jedynie wyspą z białego marmuru, delikatnie żarzyły się diody ukryte w blatach, nadając wnętrzu niemal kosmiczny charakter.
Nieznajomy zamknął drzwi za nimi i bez słowa zbliżył się do Leny. Panoramiczne okno za jego plecami odbijało ich sylwetki, jakby zamykając ich w kruchym, szklanym świecie, oderwanym od rzeczywistości. Lena poczuła, jak napięcie narasta, a oddech przyspiesza.
Zbliżył się tak blisko, że poczuła zapach jego skóry – nutę czegoś drzewnego, zmysłowego. Jego dłonie przesunęły się po jej ramionach, w dół, do talii, a potem na plecy. Całował ją powoli, z rosnącą intensywnością, aż świat zewnętrzny przestał istnieć.
Przyciągnął ją do siebie gwałtownie, jakby nie mógł dłużej czekać. Ich pocałunki stawały się coraz bardziej zachłanne. Lena odpowiedziała na nie z tą samą dzikością, z jakimś pierwotnym pragnieniem, które zaskoczyło ją samą. Z każdą sekundą czuła, że traci kontrolę.
Nieznajomy odsunął się na moment, by spojrzeć w jej oczy. W półmroku to spojrzenie było głębokie, niemal hipnotyzujące. Następnie chwycił ją w ramiona i poprowadził w stronę sypialni. Przeszli przez wąski korytarz, gdzie na ścianach wisiały czarno-białe fotografie miasta. Schody o podświetlonych stopniach prowadziły na drugą kondygnację apartamentu, gdzie znajdowała się sypialnia z ogromnym łóżkiem ustawionym naprzeciw panoramicznego okna.
Nieznajomy rozsunął dwuskrzydłowe drzwi i szybko przyciągnął Lenę do siebie. Wszystko dookoła przestało w jednej sekundzie mieć jakiekolwiek znaczenie, liczyło się tylko to, co tu i teraz – pierwotne rządze, które rozpalały jej zmysły.
Kiedy zamknęły się za nimi drzwi sypialni, nie zdążyła się dobrze rozejrzeć. Przed oczami miała tylko tego mężczyznę, jego ostro wyrzeźbioną twarz i oczy tak ciemne, że zdawały się być nieprzeniknioną nocą. Drewno, stal i szkło stały się tylko tłem dla szaleństwa, które wybuchło między nimi. Rzucili się na siebie tak, jakby świat miał zaraz przestać istnieć.
Nieznajomy objął ją mocno i uniósł, opierając ją plecami o ścianę. Jego usta znalazły jej szyję, a język kreślił wilgotne ścieżki, które rozpalały każdy nerw. Lena westchnęła głęboko, a jej ręce wplątały się w jego włosy, ciągnąc lekko, jakby tym gestem chciała wymusić jeszcze więcej.
Zsunął ramiączko jej sukienki i przesunął dłonią wzdłuż jej biodra. Dotykał jej w sposób, który był bardziej rozkazem niż prośbą, a jednocześnie w jego ruchach kryła się subtelność, jakby była dla niego drogocennym skarbem.
Satynowa pościel zaszeleściła cicho, kiedy opadli na łóżko. Półmrok otulał ich ciała, a jedyne światło wpadało przez wielkie, szklane okno, rysując na ich skórze srebrne linie. On przesuwał dłonią po jej udach, badając ich krzywizny z cierpliwością, która kontrastowała z wcześniejszą gwałtownością.
Lena poczuła, że każdy jego dotyk jest jak ogień rozlewający się po jej skórze. Jej własne ciało odpowiadało na ten rytm bez oporu, jakby znało go od zawsze. Jego usta znalazły jej dekolt, brzuch, uda — zostawiając za sobą ślad gorących pocałunków. Każdy ruch był desperacki i piękny, jakby próbowali rozbić kryształową szybę, wiedząc, że nie można jej potem poskładać.
A w głębi umysłu Lena nagle poczuła ukłucie winy. Hubert… jego spokojny dotyk, jego czułe spojrzenia. Czy to, co robi teraz, jest zdradą? Nie mogła przestać myśleć o tym jednym, bezpiecznym świecie, który zostawiła za sobą. Ale nie mogła też cofnąć się teraz, nie mogła odrzucić tej dzikości, tej nieznanej namiętności.
Ich oddechy splatały się w jeden, ich ruchy przyspieszały, aż wszystko wokół zniknęło. Byli tylko oni, zakazany owoc i głód, którego żadne słowa nie były w stanie nazwać.
Nieznajomy szybko wyswobodził się z ubrań. Lena leżała bez ruchu w koronkowej bieliźnie i czarnych, cienkich pończochach. Jej sukienka leżała w nieładzie na podłodze obok łóżka razem z czerwonymi, lakierowanymi szpilkami.
Mężczyzna jednym szybkim ruchem zerwał z niej dolną część bielizny, dotykając palcami najczulszy punkt na jej ciele. Lena westchnęła głęboko czekając na to, co miało wkrótce nadejść. Jej ciało napięło się, mięśnie dna miednicy zacisnęły się na jego palcach. Mężczyzna lekko się uśmiechnął, a potem bez żadnego ostrzeżenia wdarł się w nią jednym, płynnym ruchem.
W tej jednej chwili całe poczucie winy i myśli o Hubercie wyparowały z jej głowy. Pozostała tylko ekstaza. Wiedziała, że rozpaczliwie czekała na to od pierwszej chwili, gdy tylko ten nieznajomy mężczyzna pojawił się w jej życiu. To było jak huragan, spowodował zniszczenie, elektryczne napięcie, poczucie niebezpieczeństwa, ale przy tym ekscytację jego niszczycielską siłą i przeświadczenie, że nie można przed tym uciec ani się obronić.
Kiedy opadli wreszcie obok siebie, w ciszy, która była głośniejsza niż krzyk, Lena poczuła ciężar rzeczywistości wracający na jej ramiona. Leżała, wpatrując się w ciemny sufit, a przez okno wpadały odległe światła miasta.
Odwróciła głowę w jego stronę. Jego profil w półmroku wyglądał jak wyrzeźbiony z granitu — surowy, pewny siebie, nieosiągalny. W tej chwili zapragnęła złamać tę anonimowość, choć wiedziała, że może tego później żałować.
— Jak masz na imię? — zapytała cicho. Jej głos drżał od emocji.
Nieznajomy nie odpowiedział od razu. Przez sekundę milczał, jakby ważył każde słowo. Potem uśmiechnął się lekko, ale w tym uśmiechu było coś niebezpiecznego.
— Może kiedyś ci powiem… — mruknął, muskając jej włosy.
To jedno zdanie było jak obietnica i ostrzeżenie jednocześnie. Lena zrozumiała, że im głębiej się w to zanurzy, tym trudniej będzie się wydostać. A mimo to czuła, że już jest stracona.
Komentarze
Prześlij komentarz