Miłość w szklanych ścianach, część 10
Miłość w szklanych ścianach
Rozdział 10
Echo pragnień
Poranek w mieszkaniu Huberta pachniał świeżo zaparzoną kawą i ciepłem słońca wpadającego przez rolety. Lena siedziała na blacie kuchennym w jego koszuli, z nogami lekko zwieszonymi nad podłogą, jakby wciąż nie do końca chciała lądować w rzeczywistości. Hubert stał naprzeciwko, oparty o kuchenny blat, z kubkiem w dłoni.
— Twoje myśli wciąż gdzieś krążą. Ciągle stąd znikasz. — powiedział łagodnie. — Wczoraj też znikałaś.
— Przepraszam — odparła, może zbyt szybko. — Jestem… zmęczona.
Przez sekundę chciała dodać: i zagubiona. Zamiast tego pociągnęła łyk kawy. Smak był mocny, prosty. Taki jak on.
Podszedł, odłożył kubek, objął ją w pasie.
— Nie musisz przede mną nic udawać. — Musnął ustami jej skroń. — Po prostu bądź.
Chciała być w rzeczywistości, tutaj razem z nim. Tylko, że w ciszy między uderzeniami serca wracał obraz nieznajomego w kawiarni, z jego ciemnymi oczami, pieprznym zapachem perfum i kopertą. „Zadzwoń, jeśli chcesz wiedzieć więcej.” Więcej czego? O kim? O mnie? O nim? Te pytania rozbrzmiewały w jej głowie.
— Zostanę dziś dłużej w pracy — powiedziała, jakby to rozwiązywało wszystko. — Mamy prezentację.
— Przyjadę po ciebie. — Uśmiechnął się. — Kolacja na wynos, u ciebie?
Kiwnęła głową. To było bezpieczne. Rytuał chronił.
W biurze Lena była maksymalnie skupiona na pracy: mail, wykres, telefon, spotkanie. Mechanika dnia osuszała napięcie, aż do chwili, gdy ekran znów rozbłysnął nieznanym numerem. Krótka pauza. Nie odbieraj. Zignorowała połączenie, ale zaraz po nim przyszła wiadomość:
To nie o was chodzi. To o tym, co jeszcze nie wiesz.
Zacisnęła dłoń na telefonie. Dreszcz przeszył ją od karku po kręgosłup. To nie był strach. Ciekawość. I wstyd, że to uczucie było silniejsze niż rozsądek.
— Lena? — zajrzała Anita. — Klient za pięć minut. Gotowa?
— Zawsze — odpowiedziała, chowając telefon do szuflady. Głos miała pewny, tylko palce lekko drżały.
Spotkanie przebiegło gładko. Odhaczane punkty, kontrolowane uśmiechy, logiczne konkluzje. A jednak, gdy wszyscy wyszli, Lena oparła czoło o chłodną taflę szyby sali konferencyjnej. Z dołu, z ulicy, dobiegał miejski szum. W nim też słyszała echo tamtego głosu: „Lubię piękne widoki.”
Nie odpowiedziała na wiadomość. Wcisnęła telefon w torebkę i wróciła do zadań.
Być może, jeśli będzie wystarczająco zajęta, cisza przestanie mówić.
Wieczorem Hubert zaparkował pod jej blokiem. Miał papierową torbę z ich ulubionym makaronem z kurczakiem i warzywami. Uśmiechnął się szeroko, jakby cały dzień czekał na tę chwilę.
— Mogę? — zapytał, stojąc w progu jej mieszkania, choć znał je jak własną kieszeń.
— Zawsze.
W środku zapaliła lampę na komodzie. Ciepłe światło wygładziło kanty dnia. Jedli nad stołem, pochylając się nad pojemnikami z jeszcze parującym daniem. Rozmawiali o drobiazgach: zepsutym ekspresie w biurze, wolnym terminie u fryzjera, nowym projekcie, który pachniał kłopotami.
— Byłaś gdzieś daleko — powiedział w końcu. — Wróć. Proszę.
Odłożyła widelec i spojrzała na niego.
— Czasem mi się wydaje, że stoję na moście. Po jednej stronie wszystko, co znam. Po drugiej tylko mgła. — Westchnęła. — I czuję, jak ta mgła mnie woła.
— A ja stoję obok ciebie — odparł. — Po twojej stronie.
Przez sekundę miała ochotę powiedzieć mu o wiadomości. O numerze odwróconym na odwrocie zdjęcia. O rozmowie w kawiarni, która pachniała grą. Zamiast tego położyła dłoń na jego dłoni.
— Boję się, że jeśli ci powiem, to wciągnę cię w coś, czego nie rozumiem.
— Już w tym jestem — odparł po prostu.
Milczeli chwilę, ale to nie było niezręczne milczenie. Bardziej jak przerwa w muzyce, która pozwala lepiej usłyszeć następny dźwięk.
— Zostań dziś — poprosiła.
— Zawsze — powtórzył, tym razem bez uśmiechu, za to z ciepłem w oczach.
Jej sypialnia pachniała lawendą i świeżością pościeli. Hubert wsunął dłoń pod materiał bluzki, jakby pytał, nie naciskając. Lena odpowiedziała ruchem — drobnym, ale jasnym. Uczciwie próbowała zostać tu, cała. Oddychać jego oddechem, słyszeć tylko to, co mówił dotykiem: jestem, trzymam, zostanę.
Ale w krótkich szczelinach ciszy wracał tamten obraz — stolik z ciemnego drewna, biała koperta, cichy śmiech. „To nie o was chodzi. To o tym, co jeszcze nie wiesz.”
Lena czuła, że potrzebuje chwili. Pocałowała szybko Huberta, chwyciła ręcznik i zniknęła bez słowa za drzwiami łazienki. Odkręciła kurek pod prysznicem i weszła do kabiny, zanim temperatura wody zdążyła się unormować. Poczuła lodowate krople spływające po plecach. Zamknęła oczy i starała się nie myśleć o kawiarni, kopercie i wiadomościach.
Gdy woda stała się ciepła, rozluźniła mięśnie i przysunęła głowę pod strumień. Krople uderzały o jej ramiona jak echo kroków w pustym korytarzu.
Ciche pukanie.
– Lena? Wszystko w porządku?
– Tak! – odkrzyknęła zmieszana.
– Mogę wejść? – Hubert nacisnął klamkę, nie czekając na odpowiedź.
Był nagi. Jego włosy w nieładzie opadały na zielonobrązowe oczy. Silna klatka piersiowa i brzuch miał napięte, a męskość prężyła się w pełnym wzwodzie.
Rozsunął drzwi kabiny i wszedł do środka. Przyparł ją do ściany. Dłoń spoczęła na jej pupie, gniotąc ją spokojnym, miarowym ruchem. Drugą ręką odgarnął mokre włosy, odsłaniając kark, i wbił w niego pocałunek, w którym było więcej ognia niż cierpliwości. Zębami musnął jej szyję.
Lena jęknęła cicho, a echo tego dźwięku odbiło się w kafelkach. Napięcie, które niosła cały dzień, zaczęło ustępować. Hubert poruszał się pewnie, a ego biodra napierały na nią w rytmie, którego nie mogła kontrolować. To było jak fala: uderzała w nią, a ona chciała się w niej zanurzyć, nie walczyć.
Przycisnęła dłonie do mokrych płytek, czując, jak jego ciało obejmuje ją od tyłu. Gdy jego palce odnalazły drogę między jej udami, miała wrażenie, że każdy dotyk odbija się w niej jak dźwięk w pustej sali — głębszy, mocniejszy, trudny do zagłuszenia.
Zatraciła się w tym.
Potem, kiedy woda parowała z ich ciał, Hubert wziął ją na ręce i przeniósł do sypialni. Opadli na łóżko, miękkie, pachnące lawendą. Lena leżała na plecach, a on pochylał się nad nią, całując ją z taką czułością, jakby chciał odwołać każde wcześniejsze uderzenie.
Jego ruchy były spokojniejsze, wolniejsze. Jakby układał z niej i z siebie jedną melodię. Tam, gdzie wcześniej pędzili, teraz mogli zostać dłużej: przy obojczyku, przy łuku pleców, przy urwanym w pół westchnieniu.
A jednak w pewnym momencie, zamiast piwnych oczu Huberta, zobaczyła ciemne, przenikliwe tęczówki tamtego mężczyzny.
— Hej — Hubert musnął czołem jej czoło. — Zgubiliśmy rytm?
— Ja go zgubiłam — odpowiedziała szczerze.
— Znajdziemy. — Uśmiechnął się krótko. — Po mojemu: wolniej.
Zgodziła się skinieniem. Dała się prowadzić. I gdy fala rozpoznawalnej przyjemności nadchodziła, Lena przytrzymała ją jeszcze na oddech. Nie po to, by przedłużyć, ale by sprawdzić, czy potrafi być w stu procentach. Z nim. W sobie.
Potrafiła. Przynajmniej na ten moment.
Leżeli potem w półmroku, spokojniejsi, otuleni oddechem. Lena słuchała bicia serca Huberta pod policzkiem. Tak brzmi spokój, pomyślała. Tak brzmi czyjeś „zostanę”.
Telefon zawibrował na komodzie. Na ekranie mignął nowy SMS, to był ten sam nieznany numer.
Jutro, 19:30. To samo miejsce. Jedno pytanie, jedna odpowiedź. Wybierz mądrze.
Poczuła, jak mięśnie brzucha napinają się same. Odłożyła telefon ekranem do dołu.
— Wszystko w porządku? — zapytał Hubert, nie otwierając oczu.
— Tak. — Dotknęła jego dłoni. — Chyba tak.
Hubert drgnął, jakby wyczuwał w jej ustach nutę fałszu, ale nie chciał drążyć. Odetchnęła z ulgą. Przymknęła powieki.
W środku miasta, w środku ich historii, echo pragnień wciąż brzmiało — cicho, ale wyraźnie. Nie mogła go zagłuszyć. Mogła jednak wybrać, co zrobi z tym dźwiękiem jutro.
Tego wieczoru wybrała jedno: zostać tutaj razem z nim cała, ciałem i myślami.
Komentarze
Prześlij komentarz