Wakacyjny romans, część 6
Wakacyjny romans
Część 6
Następnego ranka obudziłam się z sercem ciężkim jak kamień. Wspomnienia ze snów nawiedzały mnie raz po raz, nie dając wytchnienia.
Pomyślałam, że ten urlop miał być dla mnie ucieczką od codzienności i prozaicznych problemów związanych z pracą. Jednak nie znalazłam tutaj spokoju. W moim życiu pojawił się Łukasz i wywrócił wszystko do góry nogami.
Stałam pośrodku tego wszystkiego, a wewnątrz czułam narastającą burzę emocji, które kotłowały się we mnie od tych paru dni. Przyjechałam tutaj na dwa tygodnie, a każda godzina przynosiła mi tyle wrażeń, że można by było wypełnić nimi cały rok.
Rozejrzałam się dookoła. Puste mieszkanie, jego nieobecność i cisza, która nie przynosiła ukojenia. Chciałam odpocząć od emocji, ale one wciąż płonęły pod skórą. Tak bardzo przyzwyczaiłam się do jego ciągłej obecności, że ta pustka teraz bardzo mi ciążyła.
Przez cały dzień nie mogłam znaleźć sobie miejsca, ani skupić się na niczym. Nie miałam ochoty nawet wstawać z łóżka. Pogoda za oknem dopasowała się do mnie — po południu zaczął padać deszcz. Ciężkie krople uderzały z hukiem o parapet, a niebo było ciemne i ponure. Nagle chmury przeszyła błyskawica, niebo eksplodowało i rozdarło się jak moje serce. Chwilę potem ogłuszający trzask grzmotu wypełnił ciszę.
Usiadłam na kanapie z kubkiem zimnej już herbaty, kiedy usłyszałam pukanie do drzwi. Dwa rytmiczne uderzenia. Pospieszne. Prawie nerwowe. Wstałam powoli, serce zabiło mi mocniej.
Otworzyłam.
Stał tam. Cały przemoczony. Włosy przyklejone do czoła, koszula przezroczysta od deszczu, spodnie mokre aż po skórę. I żadnego parasola. Tylko on — rozedrgany, jakby właśnie przed czymś uciekał, albo właśnie do czegoś wracał.
— Nie mogłem… — powiedział tylko. Głos mu zadrżał. — Nie mogłem dłużej czekać.
Nie odpowiedziałam. Zrobiłam krok w bok, wpuszczając go do środka. Krople z jego ubrań zostawiały ślady na podłodze, ale nie obchodziło mnie to. Nic mnie teraz nie obchodziło — tylko on.
Stanął przede mną, nieśmiały, drżący z zimna i czegoś jeszcze.
— Całą noc myślałem o tobie. O nas. I o tym, jak to wszystko spieprzyłem — powiedział cicho.
Nie odpowiedziałam. Tylko patrzyłam. Na jego oczy. Na drżące dłonie. Na mięśnie napięte pod mokrą koszulą.
Zrobiłam krok do przodu i powoli położyłam dłoń na jego klatce piersiowej. Chłodna, wilgotna tkanina lepiła się do jego ciała, a pod nią biło serce — szybko, niespokojnie.
— Ja też nie spałam — wyszeptałam. — Ale nie wiem, czy jesteśmy w stanie wrócić do tego, co było.
— Może nie — odpowiedział, zbliżając twarz do mojej. — Ale mogę spróbować ci pokazać, że jesteśmy w stanie stworzyć coś nowego.
Potem jego usta odnalazły moje — najpierw nieśmiało, jakby prosiły o przebaczenie. Ale chwilę później całował mnie tak, jakby od tego zależało jego życie. Jakby chciał mnie poczuć całą — ustami, ciałem, oddechem. I ja mu na to pozwoliłam.
Kiedy zaczęłam rozpiąć jego koszulę, zadrżał. Zdjęłam z niego przemoczoną tkaninę i zarzuciłam ją na krzesło. Skóra pod spodem była chłodna, ale drżała pod moimi dłońmi z gorąca.
— Zimno ci — szepnęłam.
— Tylko dopóki nie dotykasz mnie — odpowiedział.
Zaprowadziłam go do sypialni. Tym razem to ja prowadziłam. Nie chciałam czekać. Chciałam go. Teraz. Bez niedomówień. Bez cienia Karoliny. Bez wątpliwości. Tylko nas.
Stanął przy łóżku, a ja stanęłam za nim i powoli zaczęłam zdejmować z niego resztki mokrych ubrań. Jego ciało było chłodne od deszczu, ale gdy przesunęłam palcami po jego plecach, zadrżał — nie z zimna, lecz z napięcia. Czułam je w każdym jego mięśniu. W każdym nerwowym oddechu.
Odwrócił się do mnie. Jego wzrok był ciemny, głęboki, jakby chciał mnie wciągnąć w siebie i nie wypuścić. Bez słowa rozpiął powoli moją bluzkę. Jego dłonie były pewne, ale delikatne. Jakby nie chciał mnie pospieszać, a raczej dać mi wybór. Przesunął dłońmi po mojej skórze — nie pośpiesznie, lecz z uważnością. Jakby znów mnie poznawał.
Pochylił się i dotknął ustami mojej szyi. Jego wargi były ciepłe mimo przemarznięcia. Ich miękkość kontrastowała z chropowatością jego oddechu, który przyspieszał z każdą kolejną sekundą. Złapał mnie w talii, przyciągnął bliżej. Czułam, jak nasze ciała zaczynają dopasowywać się do siebie. Jak napięcie, które wisiało między nami przez ostatnie dni, zaczyna się rozładowywać — nie w słowach, lecz w dotyku.
Usiedliśmy na łóżku. Jego ręce objęły mnie mocno, pewnie. Jęknęłam cicho, gdy jego dłoń wsunęła się pod materiał mojej bielizny. Nie było w nim agresji. Była potrzeba. Głód. Jego palce poruszały się powoli, z wyczuciem, jakby chciał odczytać mój każdy oddech. Każdą reakcję. A ja oddychałam coraz ciężej, z każdą chwilą coraz bardziej tracąc kontakt z rzeczywistością. Byliśmy w tym momencie tylko dotykiem, oddechem i spojrzeniem roziskrzonych oczu.
— Chcę, żebyś wiedziała… — wyszeptał między pocałunkami. — Że to ty. Odkąd cię poznałem, w moich myślach byłaś tylko ty.
Nie odpowiedziałam słowami. Przesunęłam dłonią po jego karku, zanurzyłam palce w jego włosach i przyciągnęłam go jeszcze bliżej. Nasze ciała złączyły się, naga skóra spotkała nagą skórę, a między nami nie było już nic. Żadnych ubrań. Żadnych tajemnic. Żadnych słów. Ale było wszystko, co chcieliśmy sobie dać.
Wchodził we mnie powoli, głęboko, z namaszczeniem. Jakby to było coś więcej niż fizyczność. Jakby w ten sposób próbował mnie przekonać, że wszystko między nami wciąż może się udać. Że to, co działo się wcześniej, nie przekreśla tego, co dzieje się teraz.
Nasze ciała poruszały się w jednym rytmie, coraz szybciej, coraz intensywniej. Jego ręce błądziły po moim ciele, jakby chciały zapamiętać każdy centymetr skóry, a ja oddawałam się temu całkowicie. Był we mnie. Głęboko. Mocno. Ale też czule. Tak, jakby chciał mnie poskładać od nowa.
Na zewnątrz zagrzmiało ponownie, jakby niebo oddało nasz krzyk. Burza nie ustała — trwała, tak jak my. Każdy błysk rozświetlał na chwilę nasze ciała, jakby świat próbował zobaczyć, jak wyglądamy w prawdzie.
Kiedy doszłam, przytulona do jego wilgotnej od deszczu skóry, przez ułamek sekundy świat znów był prosty. Cichy. Bezpieczny.
Nie mówił nic. Po prostu został ze mną, trzymając mnie tak, jakby się bał, że jeśli puści — zniknę.
Leżeliśmy chwilę w ciszy. Tylko nasze oddechy wypełniały pokój. Czułam jego dłoń na mojej talii — ciepłą, ciężką, jak zakotwiczenie w tej jednej, konkretnej chwili. Jakby nie chciał mnie puścić nawet na moment.
Przesunęłam się bliżej, wtulając twarz w jego szyję. Pachniał deszczem, swoimi ulubionymi perfumami i skórą, tą znajomą mieszanką, która teraz już na zawsze będzie kojarzyć mi się z nim. Z tą nocą. Z nami.
Nie spałam. Leżałam obok niego z oczami szeroko otwartymi w ciemności, a moje ciało wciąż było rozedrgane — nie tylko po tym, co się wydarzyło, ale też przez wszystko, co wisiało między nami w niewypowiedzianych słowach.
On też nie spał.
— Myślisz o niej? — zapytałam szeptem, nie ruszając się nawet o milimetr.
Przez chwilę milczał. Potem odsunął się lekko, by spojrzeć mi w oczy. Jego twarz była miękka, ciepła, poważna.
— Nie. Myślę o tobie. O tym, że prawie cię straciłem. O tym, że nie zasługuję, a i tak tu jesteś.
Pocałował mnie delikatnie w czoło. Potem w powiekę. W policzek. W kącik ust.
— Bo mimo wszystko… — zaczęłam, ale głos mi zadrżał. — Mimo bólu, mimo wątpliwości… nie potrafię z ciebie zrezygnować. Bo cię kocham.
Pierwszy raz mu to wyznałam na głos. W moich oczach zalśniły łzy.
Objął mnie, a ja położyłam dłoń na jego klatce piersiowej. Czułam jego serce. Biło mocno, nierówno. Jakby wciąż nie doszło do siebie po tym, co się między nami wydarzyło.
— Ja ciebie też kocham, najbardziej na świecie — odwzajemnił moje uczucia, a ja poczułam milion maleńkich motylków w brzuchu i tam niżej.
Znowu zaczęliśmy się całować. Wolno, leniwie. Tym razem nie było w tym pośpiechu. Nie było napięcia. Tylko potrzeba bliskości. Dotyku. Zapewnienia, że jeszcze jesteśmy.
On był czuły, uważny, a ja czułam, jak każdą komórką ciała chcę znów do niego należeć. Przyjmował mnie z tą samą namiętnością, ale inaczej niż wcześniej — głębiej, spokojniej. Jakbyśmy nie robili już tego dla zapomnienia, a dla przypomnienia. Kim jesteśmy. Dla siebie. Ze sobą.
Nie chcieliśmy zasypiać. Baliśmy się stracić to, co ledwie udało się uratować.
Leżeliśmy potem spleceni — ja oparta głową na jego ramieniu, on z dłonią na moim biodrze. Czas zwolnił. Świat na zewnątrz nie istniał.
Za oknem burza wreszcie ustąpiła. Deszcz zamienił się w spokojne kapanie, jakby niebo oddychało razem ze mną. W tej ciszy było coś nowego — nie koniec, ale początek. Jak po każdej burzy.
W końcu, gdy usłyszałam jego oddech — dłuższy, spokojniejszy — wiedziałam, że zasnął. Ale ja jeszcze nie. Patrzyłam w ciemność i myślałam.
O tym, jak łatwo można stracić coś kruchego.
O tym, jak bardzo się boję mu zaufać.
I o tym, że mimo wszystko — on właśnie spał obok mnie.
I że być może… to dopiero początek.
Komentarze
Prześlij komentarz