Wakacyjny romans, część 4
Wakacyjny romans
Część 4
Minęło kilka dni od naszego pierwszego, przypadkowego spotkania. Dni, które rozpływały się między wspólnymi spacerami, śniadaniami jedzonymi boso na tarasie mojego apartamentu i nocami, które kończyły się późno — albo w ogóle się nie kończyły.
Łukasz był jak letni wiatr – lekki, ciepły, obecny wszędzie, choć nigdy nachalny. Wydawało się, że nie ma nic poza nami. Żadnych zmartwień, różnic wieku, obowiązków. Tylko my. I morze.
Znał każdy zakątek okolicy. Zabierał mnie w miejsca, o których nie miałam pojęcia, mimo że bywałam tu wcześniej nie raz. Pocałunki w cieniu drzew, śmiech na pustej plaży, spontaniczne skoki do wody w środku dnia. Życie nagle zwolniło i nabrało barw.
Byłam szczęśliwa. Po prostu. Bez wielkich słów i bez deklaracji. To wystarczało.
Aż do dzisiejszego popołudnia.
Siedzieliśmy w kafejce przy deptaku, sącząc mrożoną kawę, gdy usłyszałam jej głos.
— Łukasz?
Odwrócił się. A ja zobaczyłam ją — drobną brunetkę w lnianej sukience, z tym specyficznym uśmiechem, który kobieta zachowuje dla kogoś, kto kiedyś był dla niej cały światem.
— O rany… naprawdę ty? – rzuciła i zanim zdążyłam zareagować, już wtulała się w jego szyję jak stara przyjaciółka. A może… coś więcej?
Zamarłam. W jego oczach mignęło coś, czego nie potrafiłam odczytać. Zaskoczenie? Zakłopotanie?
— To… Karolina — powiedział, jakby wyjaśniał coś oczywistego. — Byliśmy razem w liceum.
“Byliśmy razem”. Brzmiało to jak wyrok, który spadł na sielski obrazek, jaki sobie stworzyliśmy przez te kilka dni. Tym gorzej, bo nie wiedziałam na czym ja tak naprawdę stoję, kim dla niego jestem i co do mnie czuje.
Karolina uśmiechnęła się do mnie, jakby dopiero teraz zauważyła moją obecność.
— A to…?
Nie zdążył odpowiedzieć. Bo nagle wszystko się zmieniło.
Siedziałam przy stoliku jak zamurowana, z dłonią zaciśniętą na zimnej szklance, która nagle wydała mi się zbyt ciężka. Wszystko wokół jakby zamarło. Ludzie mówili, dzieci się śmiały, wiatr poruszał liśćmi, ale ja słyszałam tylko jej głos. Śmiała się tak lekko, bez wysiłku, z tym błyskiem w oku, który mają dziewczyny, zanim jeszcze życie zdąży im pokazać swoje zęby.
Miała może ze dwadzieścia lat. Gładka cera, szczupłe ramiona, płaski brzuch bez śladu upływu czasu. Żadnych sińców pod oczami po nieprzespanych nocach, żadnych blizn — tych widocznych i tych, które się nosi głęboko w środku.
Ja mam trzydzieści dwa. Znam smak zawodów, wiem jak to jest bać się zaangażować, pamiętam zbyt dobrze, jak boli rozstanie, i jak się odbudowuje siebie kawałek po kawałku.
Patrzyłam na nią i czułam, jak jakaś część mnie maleje. Nagle wszystkie nasze poranki, wszystkie jego spojrzenia i uśmiechy — wszystko to zaczęło drżeć, jakby mogło się w jednej chwili rozpaść.
Czym ja dla niego jestem? Przystankiem? Fajną przygodą z kimś starszym, bardziej doświadczonym? Czy naprawdę wierzy, że to może przetrwać, kiedy w zasięgu ręki ma taką Karolinę — świeżą, młodą, gotową do zaczynania od zera?
Poczułam się… staro. Choć jeszcze chwilę temu czułam się piękna.
Karolina nadal coś mówiła, śmiała się, a on odpowiadał z tym swoim łagodnym uśmiechem. Czy śmiał się tak samo, kiedy byli razem? Czy dotykał ją tak, jak teraz dotyka mnie?
Wciągnęłam powietrze. Cicho, prawie niezauważalnie.
Musiałam coś powiedzieć, zrobić. Albo uciec.
Tylko… czy chcę być tą, która się wycofuje?
Przez mgłę w moim umyśle przedarł się jej głos.
– Łukasz, serio? Nie sądziłam, że spotkam cię tutaj. A to kto? – Zerknęła na mnie z przekąsem, udając zaskoczenie. – Twoja… ciocia?
Uśmiechnęła się szeroko, jakby właśnie opowiedziała dowcip życia.
Zamarłam.
– Karolina – rzucił Łukasz twardo, stając przede mną jakby chciał zasłonić mnie swoim ciałem. – Nie wygłupiaj się.
– No co? – Uniosła brwi w teatralnym zdziwieniu. – Przepraszam, po prostu… nie poznałam twojej rodziny. – Akcent na ostatnie słowo był jadowity. – Ale powiem ci, Łukasz… masz gust. Taki… dojrzały.
Zacisnęłam dłonie, starając się zachować kamienną twarz. W środku jednak wszystko we mnie drżało. Jakby jej słowa zaczęły rozcinać mnie po kawałku – dokładnie tam, gdzie kryłam wszystkie swoje obawy.
– Przestań – warknął. – To nie twoja sprawa.
– Oj, no już, bez nerwów – zamruczała z udawanym rozbawieniem. – Miło było zobaczyć, że masz się dobrze. Naprawdę.
Rzuciła mi jeszcze jedno, ostatnie spojrzenie – to spojrzenie dziewczyny, która wie, że może coś popsuć, jeśli tylko zechce – i odeszła, kołysząc biodrami zbyt pewnie.
Zapanowała niezręczna cisza. Ja nadal siedziałam na swoim miejscu, jakby moje stopy wrosły w ziemię, niezdolne do żadnego ruchu.
Łukasz odwrócił się do mnie z wyrzutem i z troską jednocześnie.
– Hej… – powiedział łagodniej. – To było głupie. Ona… zawsze taka była.
Nie odpowiedziałam. Patrzyłam za Karoliną, ale tak naprawdę widziałam siebie – swoje odbicie w szybie kawiarni. Dojrzała kobieta z zamyśloną twarzą. Ta sama, która jeszcze godzinę temu wierzyła, że wszystko układa się idealnie.
– Posłuchaj – powiedział stanowczo. – Jesteś kobietą, z którą chcę być. Nie przez chwilę. Nie mimo wieku. Ale dlatego, że jesteś sobą. Z tobą czuję coś, czego z Karoliną nigdy nie czułem.
To było coś, co od początku pragnęłam usłyszeć. Ale te słowa zamiast podnieść mnie na duchu, zaczęły mnie łamać. Ale jeszcze nie całkiem.
– Ona ma dwadzieścia lat, Łukasz.
– A ty masz coś, czego ona nigdy nie będzie miała. Prawdziwą siłę. Głębię. I cholernie dużo odwagi, że w ogóle dopuściłaś mnie do siebie.
Spojrzałam na niego. W jego oczach nie było wahania.
Ale we mnie coś się już poruszyło. I choć jego słowa koiły, cień Karoliny nadal wisiał gdzieś za moim ramieniem.
Tego wieczoru siedzieliśmy razem na tarasie mojego apartamentu. Powietrze było duszne, przesiąknięte solą, ciepłem i ciszą. Łukasz chwilę wcześniej krzątał się w kuchni, coś podgrzewał, udając, że to zwykły wieczór. Ale nie był. Nie po tym, co powiedziała Karolina. Nie po tej jadowitej uwadze, która wbiła się we mnie jak kolec.
Wstałam od stolika i oparłam się o balustradę, z kieliszkiem w dłoni, obserwując, jak ostatnie światło dnia powoli znika za horyzontem.
– Myślisz o niej, prawda? – Jego głos był cichy, ale pewny.
Skinęłam lekko głową. Nie musiałam udawać.
– Przeszłość lubi się odzywać w najmniej odpowiednich momentach – odparłam. – I czasem mówi to, co od dawna siedzi w nas samych.
Podszedł bliżej, objął mnie od tyłu. Oparłam się plecami o jego tors. Trzymał mnie mocno, jakby chciał, żebym nie uciekła ani myślami, ani ciałem.
– Ona nic nie wie. A ty… ty się boisz, bo zbyt dużo czujesz.
Westchnęłam. Nie umiałam tego wyprzeć.
– Boję się, że to wszystko za piękne. Że się obudzę i okaże się, że to był tylko wakacyjny sen. Że ja z moimi trzydziestoma dwoma latami jestem tylko przygodą, której ty potrzebowałeś, żeby coś sobie udowodnić.
– Nie jesteś przygodą – powiedział stanowczo. – I nie chcę żebyś tak myślała, dobrze? Obiecaj mi to.
Milczałam. Jego dłonie zsunęły się na moje biodra. Przyciągnął mnie bliżej.
– Może to właśnie jest życie. Nie plan, nie rozsądek. Tylko to, co teraz. Ty i ja. I ten wieczór. – Jego usta dotknęły mojego karku, delikatnie. – Nie pytaj “co dalej”. Po prostu… pozwól nam być.
Zamknęłam oczy.
Może miał rację. Może czas przestać się rozliczać z tego, co wypada. Może czas przestać porównywać się do dwudziestoletnich dziewczyn z idealną cerą i nieposkładanym jeszcze z kawałków sercem.
Może czas po prostu znowu uwierzyć. W nas.
Nie powiedział już nic więcej. Odwrócił mnie delikatnie twarzą do siebie, a jego spojrzenie było inne niż zwykle – intensywne, jakby widział mnie naprawdę. Nie przez pryzmat wieku, doświadczeń, nie przez filtry obaw, ale po prostu mnie. Tę kobietę, która właśnie teraz potrzebowała czułości bardziej niż czegokolwiek.
– Jesteś piękna – szepnął, muskając palcami moją szczękę, potem linię szyi. – Cała. Każdy centymetr ciebie. Twoje zmarszczki, pieprzyki, blizny… są częścią tego, co mnie tak cholernie pociąga.
Zamknęłam oczy, bo nie potrafiłam tego znieść – tej prawdy, tego pragnienia, które tak mocno biło od niego. Ale on nie pozwolił mi się schować. Pocałował mnie – powoli, uważnie. I w tym pocałunku nie było chłopięcej gorączki, była dojrzałość, głód, ale i szacunek.
Wróciliśmy do środka, czując co za chwilę może się wydarzyć. Mimo, że to był balkon na ostatnim piętrze i powoli zapadał zmrok, nie chcieliśmy, aby ktoś nas zobaczył.
Jego dłonie zsunęły się na moje plecy, sięgnęły pod sukienkę, jakby nie mógł już dłużej czekać. Pociągnął materiał w górę, a ja uniosłam ręce, pozwalając mu ją zdjąć. Zostałam przed nim w samej bieliźnie, a on przyglądał mi się, jakby widział najpiękniejszy obraz.
– Tylko ty – powiedział, a jego głos był pełen emocji. – Nie chcę żadnej dwudziestolatki, jeśli mogę mieć ciebie.
Zsunął ramiączka mojego stanika, całując mnie po odsłoniętych ramionach, potem niżej… każdy pocałunek był wyznaniem, którego nie potrafił ubrać w słowa. Rozpiął zapięcie z tyłu, a stanik spadł z cichym szelestem na podłogę, uwalniając moje pełne piersi. Nie były idealne, ani tak jędrne jak dziesięć lat temu, a jednak to właśnie je Łukasz obsypywał teraz pocałunkami.
Delikatnie położył mnie na miękkim materacu, a jego ciało przykryło moje z taką czułością, jakby bał się mnie zgubić. Był uważny, obecny, jakby całym sobą chciał mi powiedzieć, że nie muszę już się porównywać, nie muszę walczyć o nic – bo dla niego byłam właśnie tym, czego pragnął.
Pochylił się nade mną, a jego usta odnalazły moją szyję, potem obojczyk, aż znów powróciły do piersi, które pieścił tak, jakby były najcenniejszym darem, nie krępując się, nie udając. Był w tym zachwyt. Prawdziwy, bez słów i bez filtrów.
Jego dłonie nie błądziły po moim ciele z niepewnością – znały już moją mapę, znały krzywizny bioder, miękkość brzucha, lekkie nierówności skóry. Nie cofał się przed żadnym śladem, który zostawiło życie. Wręcz przeciwnie – całował je tak, jakby opowiadały mu o mnie historie, które chciał znać.
Jego dłonie wsunęły się pod gumkę majtek i powoli z czułością zaczął przesuwać je w dół, po moich nogach, odsłaniając kobiecość przykrytą delikatnymi włoskami łonowymi.
Pocałował mój brzuch.
Zadrżałam, kiedy jego wargi dotknęły mojej skóry tuż poniżej pępka. Było w tym coś więcej niż pożądanie — czułość, jakiej nie znałam wcześniej. Zatrzymał się na moment, spojrzał mi w oczy. Jego spojrzenie było pełne zachwytu. Jakby mówił: „Widzę cię. Całą. I właśnie taką cię chcę.”
Kiedy pochylił się i pozwolił sobie na dotknięcie mnie ustami tam, gdzie byłam najbardziej wrażliwa, nie wstydziłam się już niczego. Nie myślałam o tym, że nie jestem już dziewczyną z idealnie napiętą skórą i ciałem bez śladów czasu. Czułam się piękna. Kobieca. Chciana.
Jego język był cierpliwy, rytmiczny, tak bardzo skupiony na moim oddechu, na moich westchnieniach. Reagował na każdy sygnał, jakby znał mnie od lat, jakby czytał z mojego ciała jak z otwartej książki.
Splotłam dłonie w jego włosach, zamknęłam oczy i pozwoliłam sobie odpłynąć. Jego obecność była kotwicą, ale też wiatrem w żaglach — popychał mnie delikatnie ku tej granicy, którą tak dawno temu przestałam przekraczać.
A potem uniósł się nad moim ciałem, wsparł na przedramionach, i kiedy jego biodra zetknęły się z moimi, wszystko stało się naturalne. Czułam, jak powoli wchodzi we mnie, z troską, z uwagą, jakby każda sekunda miała znaczenie.
Zatrzymał się w pół ruchu.
— Popatrz na mnie — wyszeptał.
Otworzyłam oczy. Nie było w nim nic z chłopca. Patrzył na mnie jak mężczyzna, który wie, czego chce. Który wie, kogo chce.
Z każdym ruchem czułam, jak znika ze mnie ciężar porównań, wątpliwości, tych wszystkich “za stara”, “za późno”, “to się nie uda”. Byłam tylko ja. I on. I to, co między nami.
Poruszał się we mnie powoli, jakby chciał, żeby każda sekunda zapisała się pod moją skórą. Jego usta nie przestawały mnie całować – usta, szyja, piersi. Czułam, jak moje ciało znów się otwiera, jak wszystkie lęki rozpuszczają się pod jego dotykiem.
Szczytowaliśmy razem, jakby nasze ciała znały wspólny rytm. I kiedy w końcu opadł na mnie, całując mnie jeszcze raz w kącik ust, zrozumiałam, że to nie jest wakacyjna iluzja. To było prawdziwe.
Byłam chciana. Upragniona. Pokochana – tu, teraz i mimo wszystkiego.
Łukasz objął mnie mocno, nie wypuszczając z ramion. W jego uścisku było wszystko, czego tak długo mi brakowało: akceptacja, zachwyt, pragnienie i coś jeszcze… coś, czego nie nazwał, ale co czułam pod skórą.
Zasnęliśmy razem spleceni, z twarzami wtulonymi w siebie, jakby nic poza tym momentem nie miało znaczenia.
Komentarze
Prześlij komentarz