Wakacyjny romans, część 3
Wakacyjny romans
Część 3
Opowieść erotyczna Eweliny Izabelli P.
Obudziłam się wcześniej niż zwykle. Promienie słońca przesączały się przez rolety, rzucając złote smugi na podłogę. Przez chwilę nie wiedziałam, gdzie jestem, gdy nagle poczułam jego oddech na karku i dłoń lekko zaciśniętą na mojej talii.
Leżał za mną, wtulony w moje plecy, zupełnie spokojny.
Zamknęłam oczy, próbując na nowo przeżyć to, co się wydarzyło. Noc była jak sen – miękka, ciepła, pełna czułości i pożądania. Był tak delikatny, a jednocześnie pewny siebie… zupełnie nie tak, jak wyobrażałam sobie dwudziestodwulatka.
I wtedy przyszło to uczucie. Nie wstyd, nie żal, a strach, że to wszystko było zbyt piękne, zbyt spontaniczne, zbyt nierealne, by miało przetrwać poranek.
Powoli wysunęłam się spod jego ramienia i usiadłam na brzegu łóżka. Było cicho. Wzięłam koc i okryłam się nim jak tarczą. Nogi miałam gołe, stopy chłodne od kafelków. Sięgnęłam po telefon.
Była godzina 07:38.
Miałam kilka wiadomości, ale nie chciałam ich teraz odczytywać. To pewnie z pracy.
Nagle za swoimi plecami usłyszałam jego głos, cichy, trochę ochrypły:
– Już nie śpisz?
Odwróciłam się. Przeciągał się właśnie leniwie, jeszcze zaspany, z potarganymi włosami i lekkim uśmiechem. Naga klatka piersiowa, opalona skóra. Wyglądał, jakby w ogóle nie miał żadnych wątpliwości.
Ja za to miałam ich sto.
– Nie mogłam zasnąć z powrotem – odpowiedziałam cicho. – Za dużo myśli.
Usiadł na łóżku i spojrzał na mnie poważnie.
– Żałujesz?
Zacisnęłam palce na telefonie.
– Nie wiem, czy to kwestia żalu. Raczej… rozsądku. Ty masz dwadzieścia dwa lata, Łukasz. Jesteś studentem. Ja mam trzydzieści dwa, kredyt i życie, które… no cóż, już trochę zdążyło mnie przetestować.
– I co z tego? – przerwał mi. – Przecież nie robimy żadnego planu na przyszłość. Jesteśmy tu. Teraz. I było nam dobrze, prawda?
Skinęłam głową, ale milczałam.
– Może właśnie tego oboje potrzebujemy – dodał po chwili. – Żeby nie kalkulować, nie rozkładać wszystkiego na czynniki pierwsze.
Zamilkliśmy. Słońce wpełzło wyżej po ścianie. Miałam ochotę się schować, ale wiedziałam, że nie ucieknę od siebie.
– Wiem, że muszę wracać – powiedział spokojnie, jakby czytał w moich myślach. – Ale tylko fizycznie. Jeśli chcesz… mogę tu wrócić.
Spojrzałam na niego. Młody, ale nie naiwny. Dojrzały w inny sposób – może właśnie przez to, że jeszcze nie zdążył się zniechęcić do świata.
– Dam ci znać – powiedziałam tylko. – Potrzebuję chwili.
Pocałował mnie w czoło, wstał i zaczął się ubierać. Nie powiedział już ani słowa, po prostu wyszedł.
Gdy zamknęły się drzwi, ich dźwięk był cichy, ale w mojej głowie wybrzmiał z hukiem. Stałam przez chwilę w bezruchu, jakby czekając, że zaraz się otworzą z powrotem. Że on jednak wróci, że powie jeszcze coś. Ale nie wrócił. I może dobrze.
Poszłam do kuchni. Zaparzyłam kawę. Wlałam mleka. Wzięłam łyk – i od razu przypomniałam sobie jak poprzedniego wieczoru piliśmy razem na plaży, ale to nie była kawa. Uśmiechnęłam się mimowolnie… a potem westchnęłam.
Usiadłam przy stole. Przede mną parował kubek z gorącym napojem, a ja wpatrywałam się w niego jak w szklaną kulę. Chciałabym zobaczyć, co będzie dalej. Czy to była tylko noc? Czy coś więcej? Czy on chce czegoś więcej?
Nie powinnam tak myśleć. Wakacje to czas oderwania, oddechu. Nie miejsce na „co dalej” i „czy to ma sens”. Ale przecież coś w nim mnie przyciągnęło. Nie tylko jego ciało, nie tylko młodość, ale też sposób, w jaki patrzył, dotykał, słuchał. To było inne. Prawdziwe.
Mimo różnicy wieku.
Ale właśnie ona mnie teraz dusiła. Dziesięć lat. Cała dekada. Dla mnie to były porażki, decyzje, zmiany kierunku, zdobyte doświadczenia, rozczarowania. A dla niego? Czy on naprawdę wie, czego chce? Czy wie, w co się pakuje?
A może to ja się pakuję w coś, na co nie jestem gotowa?
Wstałam. Przeszłam się po mieszkaniu. Nagle wszystko wydawało się cichsze, bardziej puste. Poduszki zgniecione, pościel jeszcze pachnąca jego perfumami. Moja skóra też. Wzięłam głęboki oddech, jakby zapach miał mi coś podpowiedzieć.
Spojrzałam na telefon. Nic. Żadnej wiadomości od niego. I dobrze, bo potrzebowałam przestrzeni. Muszę poukładać sobie to w głowie, zanim znów go zobaczę. Jeśli w ogóle…
Choć w głębi duszy wiedziałam, że chciałabym go znów zobaczyć. Że moje ciało już za nim tęskniło. I nie tylko ciało.
Ale jeszcze nie teraz. Teraz potrzebowałam być tylko ze sobą.
Kiedy wyszedł, zostawił po sobie ciepło. Na poduszce, na mojej skórze, w powietrzu. Czułam jeszcze jego dotyk, jego oddech przy moim uchu, gdy szeptał w półśnie, jakby nie chciał, żeby ta noc się skończyła.
Ale się skończyła.
Stałam przy oknie z filiżanką kawy w dłoni, patrząc na spokojne fale w oddali. Wszystko wydawało się dziś zbyt jasne, zbyt wyraźne. Jakby świat nie wiedział, że we mnie kotłuje się coś, co nie daje spokoju.
Zasnęłam z nim w ramionach. I obudziłam się z pytaniami.
Dlaczego dałam się temu ponieść?
Dlaczego czuję, że to nie powinno się wydarzyć, skoro każda cząstka mnie pragnie tego więcej?
Dziesięć lat różnicy.
W jego oczach to nic. W mojej głowie – wszystko.
On jeszcze szuka swojego miejsca, dopiero zaczyna. A ja… ja powinnam już wiedzieć, czego chcę. Powinnam być mądrzejsza. Nie pakować się w coś tak niepewnego. Tak nierozsądnego.
Telefon zawibrował. Spojrzałam. Łukasz.
“Było mi dobrze. Bardziej niż myślałem, że może być z kimkolwiek. Mam nadzieję, że się nie wycofasz, bo nie chcę, żeby to był tylko jeden poranek.”
Zamknęłam oczy. Poczułam, jak coś zaciska mi się w klatce piersiowej. Dlaczego musiał być taki… prosty w tym, co czuje?
Ja miałam mnóstwo wątpliwości, targały mną sprzeczne emocje.
Dlatego nie odpisałam od razu. Zaparzyłam kolejną kawę, przebrałam się, uczesałam. Wszystko w jakimś zawieszeniu.
W końcu usiadłam na łóżku, spojrzałam na jego wiadomość jeszcze raz. I napisałam.
“Nie wiem, Łukasz. To wszystko dzieje się zbyt szybko. A różnica wieku to jednak nie jest coś, co można ignorować. To nie tylko liczby. To różne życiowe miejsca. Inne perspektywy.”
Odpowiedź przyszła prawie natychmiast.
“A jeśli właśnie dzięki temu jesteśmy sobie potrzebni? Ja nie chcę się zastanawiać, czy coś ma sens, zanim w ogóle pozwolę sobie to poczuć. A przy Tobie czuję. I to dużo.”
Zawahałam się.
Bo przecież ja też czułam.
Zanim wyszłam, jeszcze raz spojrzałam w lustro. Na mojej twarzy nie było już śladu wczorajszej euforii. Makijaż był delikatny, stonowany, jakby miał ukryć więcej niż tylko cienie pod oczami. Ubrałam się spokojnie – letnia sukienka w odcieniu bezchmurnego nieba i wygodne sandały. Nic krzykliwego. Nic, co mogłoby powiedzieć: zależy mi bardziej, niż powinno.
Napisałam mu krótką wiadomość:
“Możemy się spotkać. Spacer? Gdzieś, gdzie nie będzie tłumów.”
Odpisał po chwili:
“Oczywiście. Molo w Orłowie? Za pół godziny?”
Zgodziłam się. To miejsce miało w sobie coś kojącego – ciszę drewna pod stopami, szum fal, czasem śmiech dzieci, ale z dystansu. Potrzebowałam przestrzeni, żeby złapać oddech.
Gdy podeszłam do wejścia na molo, już tam był. Ubrany luźno – biała koszula z podwiniętymi rękawami, ciemne szorty. Wyglądał świeżo, jakby cały świat nie miał w nim żadnych wątpliwości.
Spojrzał na mnie i uśmiechnął się. Ciepło. Bez presji. Ale był w tym uśmiechu cień czegoś więcej – może nadziei, może pewności, że nie przyjechałam tu tylko po to, żeby się pożegnać.
– Hej – powiedział cicho.
– Hej – odpowiedziałam.
Zaczęliśmy iść. Milczeliśmy przez chwilę, a potem on odezwał się pierwszy.
– Wiem, że masz wątpliwości. I że w Twojej głowie to wszystko się nie składa w całość. Ale… ja nie chcę kalkulować. Nie potrafię.
Spojrzałam na niego z boku. Słońce odbijało się w jego włosach, a spojrzenie miał szczere. Zbyt szczere. Aż mnie to bolało.
– Ja nie wiem, czy to ma sens – powiedziałam. – Może Ty teraz tak czujesz, ale co będzie za miesiąc? Za pół roku? Może się znudzisz. Może spotkasz kogoś w swoim wieku, z kim będzie Ci łatwiej.
Zatrzymał się. Zaskoczyło mnie to. Odwrócił się w moją stronę i po chwili ciszy powiedział:
– A może nie. Może to, co czuję teraz, to coś, co już dawno przestałem próbować znaleźć. I może nie obchodzi mnie, ile masz lat, tylko jak się przy Tobie czuję. I to, że właśnie z Tobą – tylko z Tobą – czuję się naprawdę… sobą.
Patrzyliśmy na siebie. A potem spuściłam wzrok.
– Nie wiem, czy potrafię się zaangażować tak po prostu – szepnęłam. – Nie wiem, czy mnie jeszcze na to stać.
– To nie musisz wiedzieć – odparł spokojnie. – Wystarczy, że dasz mi siebie dziś. Reszta… może przyjść później.
Westchnęłam. Wszystko we mnie chciało powiedzieć „nie”. Ale równie silna była ta część, która chciała dać mu rękę i nie myśleć o jutrze.
Więc podałam mu ją. Milcząco. Bez deklaracji.
I razem ruszyliśmy dalej.
Spacerowaliśmy wzdłuż molo, ale nie pamiętam ani jednego słowa z naszej rozmowy. Moje ciało było tam z nim, ale umysł walczył – z uczuciami, z lękiem, z rozsądkiem. Wszystko mieszało się w jakiejś chaotycznej fali, którą próbowałam utrzymać w ryzach. Bezskutecznie.
Zatrzymaliśmy się na końcu pomostu. Wiatr rozwiewał mi włosy, a słońce pieściło skórę. W pewnym momencie poczułam, jak jego dłoń przesuwa się po moim ramieniu. Powoli. Nieśmiało. Ale stanowczo. Odwróciłam się w jego stronę. Patrzył na mnie takim wzrokiem, jakiego nie widziałam od lat – głodnym, ciepłym, pełnym pragnienia, ale nie nachalnego. Takiego, które mówiło: jesteś tu, jesteś prawdziwa i chcę cię taką właśnie.
– Nie chcesz się zaangażować. Rozumiem – powiedział cicho. – Ale twoje ciało nie kłamie.
Zanim zdążyłam odpowiedzieć, przyciągnął mnie do siebie. Jego usta znalazły moje i w jednej sekundzie wszystko się rozpadło – dystans, wątpliwości, rozsądek. Zatonęłam w tym pocałunku, głęboko i bez litości. Jego dłonie objęły moją twarz, potem szyję, potem wślizgnęły się w moje włosy. Czułam, jak każda cząstka mojego ciała budzi się do życia. Jakbym znów miała dwadzieścia kilka lat. Jakbym znów mogła pozwolić sobie na to, żeby po prostu czuć.
Oderwałam się od niego gwałtownie, ciężko oddychając.
– To nie jest fair – wyszeptałam.
– Co nie jest fair? Że cię pragnę?
Zacisnęłam usta. Oboje wiedzieliśmy, jak blisko jesteśmy granicy. Albo przekroczę ją świadomie – albo uciekam. Spojrzał mi w oczy i w tej jednej sekundzie wszystko się wyjaśniło – nie tylko chciałam tej bliskości. Ja potrzebowałam jej.
– Chciałbym ci coś pokazać – powiedział, kiedy schodziliśmy z molo. Jego głos był niższy, spokojniejszy, ale czułam w nim coś elektryzującego. Tajemnicę. Obietnicę.
– Co takiego?
– Zobaczysz. Zaufaj mi.
Nie pytałam więcej. W jego spojrzeniu było coś, co sprawiło, że nogi same mnie niosły. Szliśmy w stronę przystani. Mijaliśmy ludzi, gwar, letni zgiełk – ale ja czułam tylko jego dłoń, która co chwilę lekko muskała moją.
Zatrzymał się przy niewielkim, eleganckim jachcie. Jasny pokład połyskiwał w popołudniowym słońcu.
– Należy do znajomego. Pożyczył mi na kilka dni. Chodź.
Weszłam ostrożnie, czując jak pod stopami lekko kołysze się pokład. Wszystko było dopracowane – poduszki, kosze z lodem, nastrojowa muzyka z głośników, która sączyła się cicho w tle.
– Łukasz… – zaczęłam, ale już był tuż przy mnie. Ujął moją dłoń i poprowadził mnie na rufę. Tam czekał chłodny szampan i dwa kieliszki.
– Chcę tylko spędzić z tobą ten wieczór. Bez pośpiechu. Bez presji. Bez tego twojego “to nie ma sensu”.
Wpatrywałam się w taflę wody. Powietrze było ciężkie od upału, morze spokojne. Na chwilę wszystko ucichło – nawet moje wątpliwości. Wzięłam od niego kieliszek.
– Tylko wieczór? – zapytałam z cieniem uśmiechu.
– Tyle, ile zechcesz.
Słońce powoli chyliło się ku zachodowi, kiedy siedzieliśmy obok siebie na miękkich poduchach. Szampan już dawno się skończył. Nasze rozmowy też. Zostały tylko spojrzenia, gesty… i to napięcie, które wisiało w powietrzu jak burza przed ulewą.
Kiedy dotknął mojego policzka, nie cofnęłam się. Gdy pochylił się, by mnie pocałować, przyjęłam to z zamkniętymi oczami i z otwartym sercem.
Jego ciało przywarło do mojego, język odnalazł mój, dłonie przesuwały się po moich biodrach, powoli, z wyczuciem. Poczułam ciepło, które rozlewało się po całym ciele. Pod moją skórą drżały emocje – jakby właśnie coś się we mnie przełamywało.
Bez słów, bez pośpiechu, przysunął mnie bliżej. Jego ręce były pewne, ale delikatne. Nasze ciała splecione na miękkiej sofie, skórzane siedzisko zamieniło się w miejsce, gdzie całe napięcie dnia znalazło swoje ujście.
Zamknęłam oczy. Nie myślałam już o różnicy wieku, o tym, co będzie jutro.
Był tylko on.
Młody, pewny siebie, ale jednocześnie pełen czułości.
Byliśmy jak dwa żywioły – morze i ogień. I nikt nie próbował ich już zatrzymać.
W jego oczach dostrzegłam coś więcej niż tylko pożądanie. To była czułość, zachwyt, potrzeba bliskości, której nie sposób było zignorować. Kiedy jego usta zjechały z moich warg na szyję, a dłonie zaczęły delikatnie przesuwać się po materiale mojej błękitnej sukienki, nie protestowałam. Oddychałam coraz szybciej, czując, jak moje ciało zaczyna odpowiadać na każdy jego dotyk.
Powoli, z wyczuciem, rozpiął suwak sukienki na plecach. Materiał miękko opadł na pokład, odsłaniając skórę, która łaknęła jego czułości. Zsunął też sandałki, pozwalając moim stopom poczuć chłód pokładu.
Delikatnie położył mnie na miękkich poduszkach, jego palce błądziły po mojej skórze z czułością, która mieszała się z rosnącym napięciem. Jego usta spływały po mojej szyi, piersiach, aż w końcu zatrzymał się niżej, sprawiając, że całe moje ciało napięło się jak struna.
Zatraciłam się.
Był skupiony tylko na mnie. Nie myślałam już o różnicy wieku, o tym, że jestem „za stara” na takie przygody. Bo to nie była przygoda. To było doświadczenie. Bliskość, jakiej nie pamiętałam od lat.
Gdy wszedł we mnie, powoli, z wyczuciem – nasze oddechy zlały się w jeden rytm. Objęłam go mocno nogami, pozwalając mu się prowadzić. W słońcu, które ledwo już wystawało zza linii horyzontu, uprawialiśmy miłość – prawdziwą, bez filtrów, bez planów na jutro.
I chociaż wiedziałam, że wszystko może się jutro zmienić, dzisiaj było tylko „teraz”. A to „teraz” było dla mnie wszystkim.
Jacht delikatnie kołysał się na falach, jakby samo morze tańczyło z nami w rytm naszej namiętności. Ten lekki, nieregularny ruch sprawiał, że nasze ciała zyskiwały jeszcze więcej bliskości — każdy dotyk był bardziej intensywny, a każdy gest — bardziej naturalny.
Byliśmy zawieszeni między niebem a wodą, oddani sobie bez reszty, a delikatne bujanie jachtu dopełniało tę niepowtarzalną magię chwili.
Puściły hamulce. Bez zahamowań i lęków oddaliśmy się sobie, jakby nie istniało nic poza nami i szumem morza. Każda sekunda była wyrazem pożądania, a nasze ciała mówiły językiem, który rozumiały tylko one — surowym, namiętnym, prawdziwym.
Byliśmy jednością, spleceni w rytmie kołysania, które zatapiało nas jeszcze głębiej w tej chwili – chwilę, która mogłaby trwać wiecznie.
W pewnym momencie wyszedł ze mnie, a moje ciało przeszył dreszcz. Nie chciałam żeby przestawał. Otworzyłam szeroko oczy, zaskoczona. A on tylko się uśmiechnął.
⁃ Wypnij się - wyszeptał zachrypniętym głosem.
Spełniłam jego żądanie bez żadnego „ale”.
Poczułam jak jego dłonie mocno zaciskają się na moich biodrach, a jego męskość wnika głęboko między moje uda. Poruszał się coraz szybciej. Oddech przyspieszył.
Fale kołysały nami coraz mocniej, a każdy jego dotyk zdawał się przenikać mnie na wskroś. Czułam, jak całe moje ciało drży i pulsuje, jakby rozpływało się w jednym, intensywnym uczuciu. Jego dłonie zacisnęły się mocniej na moich biodrach, a usta wtuliły się w mój kark, szepcząc czułe słowa, które tylko potęgowały rozkosz.
Oddychałam coraz szybciej, serce biło mi jak oszalałe. Z każdą falą jego ruchów, z każdym zbliżeniem byłam coraz bliżej granicy. Napięcie rosło, aż w końcu eksplodowało w wewnętrzny ogień, który rozlał się po całym ciele — fala rozkoszy, która mnie uniosła i całkowicie pochłonęła.
Krzyknęłam jego imię, moje ciało zacisnęło się na jego pulsującym penisie, a świat wokół zniknął, pozostawiając tylko nas — dwie dusze połączone w tej niezwykłej chwili. Kołysanie jachtu zdawało się wtedy tańczyć z rytmem naszych serc, a ja pozwoliłam sobie na całkowite oddanie się temu, jakbym nigdy wcześniej nie znała niczego podobnego.
Po wszystkim leżeliśmy w milczeniu, spleceni ciałami i myślami, pozwalając, by nasze oddechy stopniowo się wyrównały. Ciepły wiatr owiewał nasze nagie ramiona, a jacht leniwie bujał się na wodzie, jakby pilnował, żebyśmy nie wracali za szybko do rzeczywistości.
Nie potrzebowałam słów. On też milczał. Ale w tym milczeniu było więcej znaczeń niż w niejednej rozmowie.
Oparłam głowę na jego ramieniu i zamknęłam oczy. Nie wiedziałam, co będzie jutro. Nie wiedziałam nawet, co będzie za godzinę. Ale nie czułam lęku. Było we mnie coś nowego — jakby spokojna akceptacja, że życie czasem po prostu trzeba przeżyć… bez analiz, bez planów. Z odwagą.
— Zostańmy tu jeszcze chwilę — poprosiłam cicho, prawie szeptem.
Pocałował mnie w czoło i tylko przytaknął.
Komentarze
Prześlij komentarz